Nie masz jeszcze swojego konta? Zarejestruj się. Po pierwsze
podaj swój nick:

Kronika Królestwa:

- 620 ... był jeden z tych wrednych dni, gdy Bess sypie mokrym śniegiem za kołnierz znużonym wędrowcom. Warny człapał powoli mnąc w ustach przekleństwa na złośliwą boginkę. Ta szybko zrewanżowała się zsuwając lawinę z potrąconej gałęzi...
- A by to pokręciło ! - zatrzymał się i strzepnął pluchę z kołnierza kożucha. Przez zasnuwające niebo ciężkie, szare chmury krótki zimowy dzień kończył się wyjątkowo wcześnie.
- Nie dojdę do nocy... Cheba, że by tak jakoś na skuśkę...
Podrapał się po zarośniętym podbródku i wytężył wzrok.

- Jakby tak bez te górki…A jakby nie, to i tak tam lepiej przenocować, niż się patolić na te chude drzewka…

Jak powiedział tak i uczynił. Teren przyjazny do wędrówki i nawet śnieg nie taki głęboki…Czego przyczynę zaraz poznał, gdy wpadł po pas w lodowatą wodę. Śnieg widać, gdy suchy z koryta rzeczki zwiewało, a jak namókł to i cienko pozostał.
-Zamarznę, jak mi bogowie mili, zamarznę…

Prognozy się widać nie spełniły, bo nie uszedł wiele kroków, gdy narzekając pod nosem - wciąż żywy - dotarł na łagodnie wznoszący się kamienisty grunt. Tu otrzepał kapotę i wyżął nogawice.

-Ruszać się, ino ruszać…

Przed nim wznosił się ciąg pagórków o poszarpanych wierzchołkach. Górował wśród nich jeden, który jak pamiętał z podań z dzieciństwa, starsi nazywali Kerm lub bardziej swojsko Gardziel Złego. Wznosił się jak wielkie przewrócone wiadro, na z grubsza nizinnym terenie i rzeczywiście był czarny (kerm = czarny). Miejsce dobre do obrony, na osadę warowną czy coś takiego. Pod warunkiem, że chciałoby się komuś dygać z wodą na przeszło tysiąc łokci pod mocno stromą górę. Tysiąc, a może i więcej - pomyślał autor.

- Tia…-potwierdził dociekania autora Warny - …a może i tysiąc dwieście…

Poprawił sakwę i dziarsko ruszył…

Łagodny opar, snuł mu się pod nogami. Tak, ten opar go nieco zastanawiał…Bajki, bajkami, ale prawie już ściemniało, a ta mgiełka…Nie to, że wierzył w bajania… Mocniej ścisnął rękojeść myśliwskiego noża…

Według powszechnie znanych praw nieszczęścia chodzą parami, trójkami i w ogóle większymi grupami, dlatego też nie wywołał specjalnego zdziwienia na twarzy naszego bohatera fakt, że akurat w momencie, gdy jedną ręką podtrzymywał sakwę, a drugą kurczowo zaciskał na nożu… ziemia usunęła się mu spod stóp…

- A łał… - po krótkim locie dupnął o kamienie aż zagrzmiało.

Z powodu braku wizji resztę wydarzeń streszczam. Dzielny wędrowiec posuwając się po omacku, na czworaka, czujnie nasłuchując i wcale nie prowadząc ze sobą rozmów, eksplorował wypełnioną ciepłą parą przestrzeń…Pobieżne badania utwierdziły go w przekonaniu, że żyje (znów!), skręcił kostkę, a niepohamowana żądza przygód skłoniła (po godzinie czujnego nasłuchiwania) do obmacania ścianek loszku a właściwie, jak się okazało, początku korytarza. Zbędnym wydaje mi się dodanie szczegółu, że (dla podkreślenia dramaturgii) otwór "wpadowy" był za wysoko. Pozostała mu jedna droga… Im dalej w głąb tym mgła malała, a temperatura rosła. Pojawia się wizja w postaci krwistego poblasku, ale nadal uparcie streszczam.
Mimo przyjemnie rozchodzącego się ciepełka, nie czuł się podniesiony na duchu. Narastał czerwonawy poblask…Koniec końców dotarł do sali, której naturalny wygląd wzbogacony został o parę prymitywnie narysowanych na ścianach scenek rodzajowych (jak to bliźni robią sobie nawzajem krzywdę w celach kulturowo - religijnych) i wyraźnie ukształtowane ludzką (?) ręką (?) kamienne ocembrowanie Tajemniczej Studni. Na ścianach pełgały świetlne refleksy… Pobieżny rzut oka do topornie obudowanego wnętrza uświadomił naszemu bohaterowi, że nie ma zwichniętej nogi, a otwór, przez który wpadł, nie jest tak niewidoczny i daleki… Na zewnątrz mimo ciemności nie było już tak strasznie, a droga, jaka mu pozostała do obozowiska wcale nie zajęła tak dużo czasu…

- 600 pierwsze budynki na terenie między rzeką a wzgórzami, osada o charakterze czasowym (zimy). Początkowo jest to jedna, potem dwie, proste wielorodzinne chaty o wym. ok. 4.3x10.5 jardów stykające się pod kątem prostym. Parokrotnie odbudowywane po napadach i wiosennych powodziach, przeniesione zostały na wyższe tereny i z czasem zabezpieczone palisadą, która wydzieliła przed nimi kwadratowy plac. Od tego czasu (ok.- 560) stały się zalążkiem siedliska całorocznego.

-560 do - 480 rozwój osady - dobudowano dwie chaty tworząc czworobok budynków z jednym wąskim przejściem zamykanym pojedynczą bramą, nadmiar osadników zajmuje namioty dookoła. W okolicy przetaczają się wojny i wojenki, bitwy i bitewki, potyczki i patyczki (w skrócie czytaj "kształtują się podstawy państwowości").

- 481 "…dnia tego słońce zaćmiło swe oblicze, a jaskółki ludzkim głosem obwieściły, że narodzi się Bohater…" - cytat z propagandowej broszury Białego Zakonu, zaczerpnięty z legend plemiennych.

I faktycznie narodził się wyjątkowo szkaradny brzdąc - Gwizdacz (imię dziecięce, imię po obrzędzie inicjacji - Kerkost). Ze względu na interesujące rokowania szamańskie (podejrzewa się, że naczelny szaman maczał w narodzeniu nie tylko palce), dziecięcia nie tylko nie porzucono, a nawet starannie wykształcono (wiecie tak jak to się weźmie wojownika (oficjalnego ojca) i szamana (no… jak by tu rzec…ojca …hmm…chrzestnego) na nauczycieli, to coś ciekawego można wychować).

- 460 osada podupada i z wolna pustoszeje - wiąże się to z migracją zwierząt i postępującym brakiem stałych osadników (niewystarczająco wykształcona kultura rolna, której mizerne efekty nie potrafiły w wystarczający sposób zapewnić utrzymania).

- 444 śmierć Kerkosta, gródek, w którym przyszedł na świat zostaje zamieniony na nekropolię jego i pochowanych wraz z nim czterech koni, 12 niewolników oraz dwóch żon (trzecia - Zulejka uciekła, odszukana po paru m-cach została skazana, a jej zwłoki pochowano poza terenem grobowca, w osobnym kurhanie na północnym obrzeżu nekropolii). Zgodnie z radą bogów przekazaną przez Anniskajosa Wróżbitę przejście wodza do lepszej szczęśliwości zapewnić miało pochowanie "…w rodzinnej okolicy, w budynku jak gliniane naczynie…"
Była to najprawdopodobniej pomyłka w tłumaczeniu słów wróżbity, który pochodził z odległych Amenelis i posiłkował się w przekazaniu woli bogów miejscowym tłumaczem (!). Pomyłka lingwistyczna, nie pierwsza w historii zamku, spowodowała poważne zakłopotanie pogrążonych w żałobie współplemieńców, którzy jak mogli starali się sprostać woli bogów.

Według obecnych badań przypuszcza się, że chodziło o sformułowanie, iż "… spocznie w spokoju, gdy urna z jego prochami zostanie pochowana w rodzinnej ziemi…"

Przygotowanie grobowca - zadaszono plac między budynkami, podparto w środku kamiennymi stemplami, całość obłożono ponadmetrową warstwą gliny i wypełniono darnią i chrustem, wybito dwa otwory na przeciwnych krańcach, konstrukcję obłożono warstwą drewna i podpalono.Po ponad tygodniu uprzątnięto przestrzeń wewnątrz, wymieniono kamienne podpory, które nie wytrzymały wysokiej temperatury, ściany ozdobiono malowidłami przedstawiającymi bohaterskie czyny Kerkosta (m.in. polowanie na Wielkiego Węża, porwanie stad bydła plemienia Oślich Głów, Radę Zjednoczeniową, podczas, której Kerkost został wybrany wojennym wodzem na czas odparcia ataku narodu Wilczarzy…). Powstają baraki Straży Grobowej - służby uważanej za zaszczytną i dostępnej tylko najlepszym wojownikom plemienia. Na stałe biwakuje ok. 30 - 40 zbrojnych.

- 424 Najazd na osadę, rozkopanie grobu Zulejki. Jedna z kontrowersyjnych i niewyjaśnionych historii, wg. dokumentów Białego Zakonu otwarcie grobu stało się w sposób symboliczny (?!) początkiem powstania tzw. Ruchu Żałobnego. Przywódcy tego stronnictwa, zbudowanego według schematów wojskowych, legitymowali się, jakoby, pochodzeniem w linii prostej od Bohatera. Z czasem członkowie ruchu przenikają do oddziałów Straży Grobowej by w szczytowym etapie jej rozwoju, ok. - 290 roku, stanowić przeszło 30% stanu liczebnego. W walce cechowało ich niemal fanatyczne zapamiętanie, zewnętrznie wyróżniali się licznymi białymi (biały - kolorem żałoby) elementami uzbrojenia ochronnego. Z czasem zaniechano charakterystycznej kolorystyki pozostawiając w białej barwie jeden z elementów ekwipunku - sajdak, kałkan czy napierśnik (lub elementy bechtera w późniejszym okresie). Przypuszcza się, że to oni pierwsi włączyli w szeregi Straży kobiety - wojowniczki, było ich, według danych poprzedzających podbój Imperium,14 co stanowi prawie 10 % ówczesnego stanu Straży. Należy przy tym pamiętać, że Biały Zakon, obecnie rodzaj loży czy sprzysiężenia ponadnarodowego, wywodzi swój rodowód w prostej linii od tego ruchu.

-426 do - 380 miejsce staje się tradycyjnym celem pielgrzymek i częstym miejscem spotkań rad plemiennych. W pobliżu powstaje osada, początkowo złożona z paru budynków i zajmująca się obsługą ruchu turystycznego, zewnętrzną konserwacją grobowca oraz sprzedażą pamiątek i artefaktów.
- 370 osada zostaje spustoszona, a grobowiec splądrowany. Rada Plemion będąca właśnie na drodze do zjednoczenia (i intensywnie poszukująca symbolu, który by ich prowadził) postanawia odbudować sanktuarium w doskonalszej formie. Przenoszą je też niemal na szczyt wzgórza. Prace trwają około 3 lat i w ich wyniku powstaje kompleks kamiennych i drewnianych budynków z umieszczonym w podziemiu grobowcem Kerkosta. W skład ich wchodzi kamienna, jednopiętrowa rotunda o średnicy wew. ok. 14 jardów z przylegającymi do niej dwoma wydłużonymi budynkami - sanktuarium z wyrytym głęboko w skale grobowcem właściwym (budynek o wym. ok. 18 X 4 jarda) i wielofunkcyjnym budynkiem (o wym. 15 X 4 jarda) pełniącym w zależności od potrzeby rolę skarbca, domu obrad, wiezienia, czy schronienia dla znaczniejszych gości (czasem wszystko dokładnie naraz). Z "przeprowadzką" tą wiąże się legenda (?), o dziwo spotkana przeze mnie w dokumentach z różnych okresów, jakoby Bohater z przenosin nieszczególnie był zadowolony, w wyniku, czego śmierć ponieść miał nieszczęśliwym zrządzeniem losu nadzorca wraz z bliską rodziną i paru robotników (tzn. o paru za dużo…). Wszystko to można by zrzucić na karb wypadków przy budowie lub fantazji ludzkiej, gdyby nie fakt, że wydarzenia z tego typu podtekstem (postępowanie sprzeczne z wolą Szanownego Zmarłego) powinny być tuszowane przez osoby zainteresowane odpowiednim "etosem miejsca". Jedynym wyjaśnieniem istnienia tych przekazów pozostaje to, że "przypadki" te były zbyt znane lub, że faktycznie były bardziej liczne niż to, co zachowano w dokumentach i opowieściach… Kompleks grobowy wraz z osadą zostaje otoczony wałem kamienno - ziemnym o budowie skrzyniowej i wzmocniony drewnianą palisadą z jedną bramą wsuniętą między dwie, niskie, kamienne wieże. Wciąż służy jako miejsce sądów i narad (wiadomo - bliskość ducha Bohatera sprzyja podejmowaniu trafnych decyzji). Wzmocniono też korpus Straży do ok. 90 -120 wojowników, zachowując elitarny charakter służby. Oddziały te, by zachować swój wyjątkowy charakter i nie popaść w gnuśność intensywnie ćwiczyły (czytaj - były ostro ćwiczone). Za twórcę programu treningowego grupy Strażników uważa się… samego Kserksesa i jego sławne ośmiotygodniowe szkolenie przed bitwą o Przełęcz Górski Zamek. Poszerzaniu i doskonaleniu umiejętności sprzyjała wieloplemienność Straży i związana z tym wewnętrzna rywalizacja. Zdanie o skali tej rywalizacji można sobie wyrobić na podstawie listu zachowanego w archiwum państwowym Księstwa Westalli (dok.- Ant. Nr M. /1366) znanego podróżnika V. Muriozesa do swego mentora Estebaty, który w liście datowanym na 616 Rok Przebudzenia (w naszej skali ok. - 367) pisze:"…jako w sławnym Megaronie, w kraju plemion nomadów, zbrojni jednego rodu, przez brak należytej dyscypliny, wybić do nogi potrafią swych bratymców, nie bacząc na misiję swą i powołanie obrony grobu Świętego. Prawem wendetty, li tylko, karmiąc swe dzikie dusze…"
i dwa obroty zwoju dalej:"…uciekać się musiała Rada owa do zarządzenia by pod groźba gardła zakazać wszelakich potykań na ostre, a wygnaniem karać za podżeganie do takowych…" (zachowana pisownia oryginału). Dokument ten ma dla nas, znaczenie po wielokroć ważne. Świadczy o doniosłym (światowym) charakterze miejsca pochówku Kserksesa (przynajmniej w rozumieniu wnikliwego podróżnika, jakim niewątpliwie był, Muriozes), zwraca uwagę na krwawe konflikty wewnątrz formacji Strażników (które my, z naszymi wiadomościami możemy położyć na karb waśni międzyplemiennych) i najważniejsze - pojawia się pierwszy raz w dokumentach obcojęzyczna nazwa sanktuarium - Megaron. Więcej o niej za chwilę… Mimo konfliktów, które miały niewątpliwie charakter incydentalny można śmiało powiedzieć, że kwiat wojowników Zjednoczonych Plemion utworzył w tym miejscu pierwszą dla kultury nomadów akademię wojskową z kultywowanym tu, charakterystycznym dla oddziałów Kserksesa, stylem walki w szyku i sprawnym wykorzystaniem możliwości lekkiej konnicy. Udokumentowane są przynajmniej dwa przypadki (- 368 najazd Ottyków i - 363 tzw. Bitwa Księżycowa - trwające niemal miesiąc oblężenie nekropolii) odparcia wielokrotnie liczniejszego przeciwnika przez nieustraszonych obrońców. Co do samej osoby podróżnika budzi ona do naszych czasów dużo kontrowersji. W świetle współcześnie skonfrontowanych dokumentów można, niemal z całą pewnością powiedzieć, że był on głównym (?) wywiadowcą rodu Ottyków i osobiście przyczynił się do okrucieństw tzw. "Szybkiej Wojny" między Ottykami a rodem Walerisza. Ale to już zupełnie inna historia…

Nazwa Megaron, tradycyjnie określająca w Imperium, reprezentacyjne pomieszczenie świątyni, w "naszym" wydaniu znacznie ewoluowała. Dokładne prześledzenie tych modulacji jest bardzo trudne. Możemy ich dociekać śledząc genealogię zmian w zachowanych dokumentach historycznych. Pierwszym z zachowanych jest wymieniony list V. Muriozesa. Następna notka dotycząca tych terenów pochodzi z - 332 i jest podobnie jak poprzednia rodzajem autobiografii czy pamiętnika, autor jej pozostaje nieznany. Współczesny właściciel dokumentu prosił o zachowanie dyskrecji, co do danych dotyczących swojego pochodzenia, zdradzając jedynie, że dokument jest w jego rodzinie przekazywany z pokolenia na pokolenie i stanowi podstawę drzewa genealogicznego rodu. Zgodnie z udostępnionymi tekstami mam prawo przypuszczać, że rodzina ta bierze swój początek od jednego z oficerów (w naszej systematyce wojskowej) służących w Straży Grobowej. Czego możemy się dowiedzieć z rzeczonego dokumentu? Otóż na udostępnionych mi, wybiórczo, zwojach, zawarte są informacje dotyczące struktury szkolenia, sporo mistycznej retoryki oraz garść ciekawostek. Oprócz tych ważnych, dla zainteresowanych taktyką i logistyką, danych, znalazłem wspomnienie o wewnętrznej (?) organizacji, o wyraźnie utajnionej strukturze i określanej jako Strażnicy Tabu. Moje dochodzenie w tym temacie zamieszczę kiedyś w powiązaniu z bardziej współczesnymi wydarzeniami…Wracając do tematu nazewnictwa, określenie podane przez Muriozesa i używane też w zachodnich społeczeństwach, na miejscu, wśród nomadów, przyjęło się równolegle do nazwy tradycyjnej tzn. Kermu. Jednak specyficzne "traktowanie" samogłosek w języku nomadów (częsta praktyka wymiennego stosowania a : e, które nawet w pisowni różniły się tylko akcentem lub wręcz opuszczanie niektórych) spowodowało, że już omawianym, sporządzonym przez Strażnika, dokumencie nekropolia nazwana jest jako Kerm - Magron. Stąd już tylko krok do obecnej nazwy Magor. Dokładnej daty tej ostatniej ewolucji nie potrafię udokumentować na podstawie "słowa pisanego". Pewnym tropem może być dziecięca wyliczanka, której geneza sięga prawdopodobnie czasów restauracji dynastii Messeriuszów (ok. - 261 roku), w której do nazwy południowej prowincji - Trygor zrymowano, dla kontrastu nazwę duchowej stolicy nomadów - Magor, będącej wówczas w rozkwicie i ostro rywalizującej z Imperium. Można założyć, że to od tego okresu datuje się pojawienie tej nazwy w użytku potocznym. Zachowane, oficjalne dokumenty, wzmiankowujące o Magorze w tej formie zapisu dotyczą tzw. Wojny Ostatniej (jak to optymistycznie chcieli widzieć nasi przodkowie) i są o 23 lata młodsze…

Mijają lata, trwa ścisła izolacja rywalizujących potęg - będącego ogniem wiedzy - Imperium i pogrążonego w ciemności przesądów - Związku Plemion. Na ponad 90 lat zamiera handel i eksploracje położonych na południe terenów. Co się wtedy działo i co stymulowało ewolucje w wyglądzie Magoru nie wiemy, dość że utopiony we krwi wielu pokoleń konflikt w końcu wygasa. Na mocy Purpurowego Traktatu tereny Magoru trafiają w zasięg strefy zdemilitaryzowanej. Mamy rok - 236, objeżdżająca tereny komisja rozjemcza dociera do podnóża góry Kerm. Na ponurym opalonym jakimś niepojętym ogniem piekielnym szczycie wznosi się mroczna budowla. Niegdyś jednopiętrowa wieża rani teraz niebo dobudowanymi kondygnacjami, zniknęły znane z opisów budynki sanktuarium i domu obrad. Ich rozebrane ściany wchłonęły grube mury zamku rozciągającego się na zgrubsza prostokątnym planie. Całość otacza pierścień murów, drugi ich zestaw i zabudowań zamku dolnego z warownymi budynkami gospodarczymi otaczają rozległy dziedziniec położony nieco niżej... Co stymulowało podjecie tak tytanicznych zmian wprowadzonych do budowy nigdy niezdobytego sanktuarium? Kto zdobył się na takie inwestycje w nieszczególnie technicznie rozwiniętym narodzie, w którym dodatkowo nie istniała tradycja wznoszenia tak monumentalnych budowli obronnych?

Przez uchyloną bramę komisja wjechała na opustoszały dziedziniec. W zamku nie przebywał żaden żywy mieszkaniec. Może nie do końca była to prawda… Nocujący w warowni rewizorzy wraz z eskortą, razem 22 osoby, w nocy zostali w okrutny sposób zabici. Ich porozrywane ciała rozwleczono po zabudowaniach. Opowieść o niskich, pokracznych demonach napadających z zaskoczenia i używających diabelskich sztuczek magicznych przyniósł ocalały z pogromu strażnik. Zdegradowany i wychłostany za tchórzostwo. Na miejsce przybywa ekspedycja karna. Badania i tropienie śladów w okolicy zajmują następne tygodnie. O pomoc zostaje poproszona gilida magów. Następuje okres kolejnej izolacja Zamku. Trwa ponad 3 lata. W miedzyczasie powstaje u podnóża Zamku zamieszkana przez wojsko i służby pomocnicze osada, będąca zalążkiem późniejszych dzielnic. Magor otoczony posterunkami wojsk zamknięty jest dla przybyszów. Teren Zamku zostaje wyłączony z rozbrojonej strefy...

- 232 na teren Zamku zostaje wpuszczona delegacja Zwiazku Plemion. Po tygodniowych negocjacjach (konsultacjach?) w Zamku pozostają "pamietający" (odpowiednik naszych badaczy historii) Gereeli Daro i Harum'im oraz szaman Tordder. Zamek zostaje zapomniany... Zapomniany bardzo dokładnie. Natrafiłem na dokumenty, z których w bezsprzeczny sposób usunięto dotyczące Zamku zapisy...

- 173 Gaśnie gwiazda rodu Messeriuszów, do władzy dochodzi Stronnictwo Starej Arystokracji tak zwana Klika Sześciu. Odwołaniu ulegają niektóre przepisy. Inne przechodzą przez sito ostrej weryfikacji. W większości dziedzin życia następuje regres, zniesione zostają niemal wszystkie, nadane za panowania Messeriuszów, swobody obywatelskie. Nie mija sześć lat a wybuchaja pierwsze bunty mieszczan. Po kolejnych trzech w ogniu staje połowa kraju. Na arenie politycznej zjawia się silna Frakcja Radykalna. Stronnictwo zrzeszające kadrę oficerską i rody o silnie prawicowych poglądach. Przez 70 lat z pamieci ludzkiej znika ślad o okrucieństwach ostatniej wielkiej wojny... O niepowodzenia i porażki obwiniani są wrogowie zewnętrzni czy działanie sił nadprzyrodzonych. Problem w tym, że przeciwnicy niemal nie istnieją. Nomadzi rozpadli sie na pojedyncze plemiona i zagrażają bardziej sobie nawzajem niż świetnie zorganizowanemu i bronionemu Imperium. Pozostałe graniczne państwa to niemal lennicy, uzależnieni w sposób ekonomiczny od wielkiego sąsiada. W -161 władzę w kraju przejmuje Rada Ocalenia Narodowego. W państwie wprowadzony zostaje stan wojenny.

Magor w tym całym zamieszaniu jawi się jako oaza spokoju. Zdaje się, że funkcjonuje na zupełnie innych zasadach. Wspólnie pracują w nim przedstawiciele obcych nacji. Stały korpus wojskowy ma szczęście (?) do inteligentnych dowódców. Położenie na uboczu wydarzeń pozwala mu na pewna niezależność. Gdy na terenach Imperium trwa nagonka na czarowników (-ce) w Zamku odbywają się zloty gildii magów. Podczas gorejacych buntów, mieszkańcy Magoru, bez względu na pochodzenie społeczne, traktowani sa na równych prawach. Jest to na równi zasługa sprawującego nad obiektem pieczę Herberta von Essena, dowódcy oddziałów Terrrana Bekaa jak i enigmatycznych Strażników Tabu będących rodzajem wewnętrznej milicji podlegającej bezpośrednio von Essenowi.

Idylla nie trwa długo. Rozprzeżenie dyscypliny armii i powolna decentralizacja władzy owocuje nadaniem przywilejów przygranicznym prowincjom ale też coraz częstszymi napadami ze strony dobrze zorganizowanych band nomadów, buntami chłopstwa, czy samowolą imperialnych urzędników. Rodzina von Essena podejmuje ryzykowną decyzję. Z powodu niemożności skutecznej ochrony interesów rodu na rozrzuconych po Imperium posiadłosciach, pozbywa się ich inwestując gotówkę i wpływy w tereny Magoru. Zamek ulega modernizacjom. Wytyczony zostaje i otoczony murem nowy dziedziniec, północna część fortyfikacji wzmocniona zostaje nowoczesną basteją. Mury pogrubiono wyposażono w jardowy kanelaż, hurdycje i machikuły pozwalające skutecznie zwalczć przeciwnika pracującego pod murami.Dodano nową wieżę w północnym narożniku muru górnego dziedzińca. Zewnętrznie osłoniono Zamek przez spiętrzenie wody potoków, w wyniku czego powstało rozlewisko spełniające funkcję fosy. Przez rozlewisko poprowadzono do Zamku biegnącą ukośnie w lewą stronę groblę, zabezpieczoną przez starannie zaprojektowane przedbramie,dwa zwodzone mosty (jeden przed, drugi za przedbramiem) i rozmieszczone po bokach bramy dwie przysadziste baszty. Wewnątrz nowych i starych murów wzniesiono parę budynków, z których najważniejsze jawią się nam cysterny na wodę (Zamek nie posiada własnych studni). W międzyczasie umiera Herbert von Essen, nie jest mu niestety dane obejrzeć końca swych zabiegów. Formalnie od - 154 Magor staje sie lennem Imperium pod władaniem syna Herberta - Eryka.

Późniejsza historia jest jednym pasmem wojen. Do - 96 Zamek jest wielokrotnie oblegany nigdy jednak nie ulega agresorowi. Pokonuje go sama natura. Wiosną - 96 roku teren Zamku przeszywają, wydobywające się ze skalistego podłoża, strumienie gorących gazów, budynkami wstrząsają podziemne wibracje. Mieszkańcy w panice opuszczają Zamek. Zostawiają za sobą ciała 38 osób. Tajemnicza aktywność trwa ponad dwa miesiące. Ród von Essen nigdy już nie powróci do swych zamkowych komnat... Późnym latem tego roku rodzina oskarżona o zdradę i spiskowanie z nomadami skazana zostaje na wygnanie a jej dobra ulegają konfiskacie.

Kolejne czterdzieści lat w historii Zamku przebiega nieszczególnie emocjonującym rytmem. Rezydentem na Zamku zostaje mianowany Marcin de Rawen, zasłużony na wojnie, pomniejszego znaczenia szlachcic, z zamiłowania okultysta i historyk. Pozostająca na uboczu warownia pustoszeje. Gdy w zimie - 37 roku wstrząsy powtarzają się, a góra osnówa się płaszczem mgieł, ostatni mieszkańcy porzucają Magor.

Na ziemiach Imperium szaleje zaraza Czarnej Śmierci do - 26 roku umrze w jej wyniku co czwarty mieszkaniec. Zamiera handel i podróże. Miasta zamykają swe podwoje, początkowo by nie wpuścić choroby, potem by zapobiec jej rozprzestrzenianiu. Horendalnie rosną ceny żywności, szerzy się korupcja, występek i nieskrępowana rozpusta. Tych co umierają dopada religijny fanatyzm, tych co żyją poza chorobą hedonistyczne rozpasanie. Rynek nieruchomości upada. Puste domostwa, ba nawet całe rycerskie gniazda, przechodzą w przypadkowe ręce... Imperator na gwałt potrzebuje pieniędzy. Na armię, by trzymać w ryzach burzącą się ludność, na aprowizację, by zaopatrywać "ogniska choroby" i utrzymać ją w jednym miejscu, na wszystko... Wyprzedaje ziemie, sprzedaje przywileje i urzędy Na koniec opuszczony i przybity, otoczony przez żerujące na nim urzędnicze hieny, popada w obłęd. Wciągu tygodnia, pokrętnymi decyzjami i zarządzeniami doprowadza do rozwiązania Imperium. Sztylet zabójcy zbyt późno przerywa nić jego życia... Imperium przestaje funkcjonować jako jedna całość...

- 1 ...mocarne ramiona poruszają zardzewiałe łańcuchy, sprawne ręce rozwierają rdzewiejące kraty i bramę, na dziedziniec Zamku w towarzystwie zbrojnych wkracza VaticinatoR...
>Pierwsza połowa jego gospodarowania koncentruje się na pobieżnej konserwacji i drobnym pracach murarskich. Do Zamku przybywają goście. Serdecznie przyjmowani przez gospodarza postanawiają się osiedlić. Nie wszyscy w ten sam sposób znoszą panujące w zamku obyczaje i zasady. Głośnym echem odbija się wśród zamkowych krużganków Afera Angela. Istoty podejrzewanej o demoniczne pochodzenie, przybyłej z nieodgadnionych stron i znikłej w niewyjaśnionych okolicznościach. Kwiaty należy składać tuż za rozstajami. Przez Zamek przetaczają się jednak wciąż różne istoty. Patrząc z wyżyn swego apartamentu ja - kronikarz widziałem parę co najmniej podejrzanych typów... Pozostańcie czujni... Wróg (ten i ów) nie śpi !!
Błyskawica przecięła niebo i z teatralnym łoskotem wyrżnęła w bramę Zamku. Nie muszę nadmieniać, że była ciemna, deszczowa noc. Dla niektórych ciemna to jednak zbyt mało by nie dostrzec dziwnej procesji, która wjechała w dymiącą wyrwę. Nie zareagował nikt ze strażników. Paru konnych porzuciło swoje wierzchowce i wśród grzmotu piorunów wkroczyło na schody wiodących do Zamku. Na ich spotkanie wyszedł król w towarzystwie obstawy i rozejrzał się po zamkowych oknach. Nie speszony tym objawem nieufności, ukryty za końskimi sylwetkami, kronikarz wodził palcami po bagażu podróżnych... Następnego dnia przyjezdni mieszkańcy Zamku poproszeni zostali o przeprowadzenie na tereny podzamcza i jego dzielnic. Jako wytłumaczenie podawano generalne porządki, malowanie czy dezynsekcję. Nadszedł czas gdy za mieszkańcami zatrzasnęły się bramy. Nie było by to jeszcze tak wstrząsające gdyby nie fakt, że po paru miesiącach okazało się, że kilku z nich brakuje...Powiało niepokojem. Niektórzy, z pozostałych zaczęli sypiać z obnażoną bronią pod poduszką co wnet zaowocowało chaotycznymi okrzykami w środku nocy i trudno gojącymi się ranami... Remont trwa. Dyskretna inwigilacja, na jaką się zdecydowałem, dała interesujące efekty... Utajnione zresztą ze względu na dobro śledztwa...
Wiosna objawia się w Zamku zmianami politycznymi. W drodze konkursów i nominacji do władzy zostają dopuszczeni radni - Delira i Aquilon. Podniesieni do wysokich tytułów szlacheckich troskliwie zajmują się królestwem. Gdzieś w otchłaniach zamkowych lochów odzywają się tajemnicze wycia. Pasma mgły snują się ulicami podzamcza. Oficjalne czynniki uspakajają nieufnych - nic złego się nie dzieje...
Kwietniowego ranka skacowany kronikarz budzi się pod własnym łożkiem.... Jego lekko mętny wzrok natrafia na cienki zwój wtulony w szparę podłogi... Ehh, ten bałagan z papierzyskami... Pobieżne przestudiowany dokument okazuje się jednym z niezbadanych proroctw Białego Zakonu. Kac mija jak ręką odjął, a dokument w tempie ekspresowym (podwójna stawka dla posłańca, potrójna łapówka dla królewskiego sekretarza) ląduje przed Vaticinatorem. Parę następnych wieczorów Król i Ramirez spędzają na dyskusjach i snuciu planów.
2 maja problemy Zamku podczas spotkania na pobliskich błoniach stara się omówić Hobibit. Nie pozwala na to zbyt mała liczba mieszkańców... Termin następnego spotkania ustalony zostaje na 17 tego miesiąca
6 maja Zamek otwiera swe podwoje zapraszając mieszkańców na szczególną ceremonię. Frekwencja obecnych jest bardziej niż skromna...
Przed oblicze prowadzącego ceremonię Vaticinatora podchodzą Delira i White Lion, między nimi postępuje Ramirez... W ostatniej chwili pod drzwi sali wpada, na spienionym koniu, Galahad. W podniosłym nastroju uroczystości dotychczasowy najemnik, historyk i kronikarz zostaje pasowany na Rycerza Zamku Magor. Wraz z mianem tym podejmuje się misji stworzenia i kierowania zbrojnym ramieniem Magoru - Królewskim Białym Zakonem... Gdy Król opuszcza zebranych rozpoczyna się inauguracyjna impreza w pobliskiej gospodzie...
17 maja kolejne zebranie magorzątek, spotykają się (między innymi) dyżurni antagoniści Ramirez i Aquilon. Ten drugi przybywa z uzbrojoną obstawą. Zupełnie nie wiadomo czemu, przecież podobno jest nieśmiertelny... W programie zaliczają zwiedzanie Powsina, podróże rydwanem, przesiadywanie w populistycznych jadłodalniach, obserwują ćwiczenia gildii magów (początkowe zajęcia z latania). Z powodu nadmiaru osobistego uzbrojenia nie zaliczają, niestety, koncertu paru znanych grup bardowskich, na teren imprezy wpuszczeni zostają tylko Hobibit i Ramirez - obaj nieuzbrojeni. Na ich przykładzie widać to, że zestaw zaostrzonego żelastwa nie wszystkim jest niezbędny do poruszania się po grodzie... Wieczór zakończono w jadłodalni, gdzie hucznie rozprawiano na tematy związane z grami RPG. Ponownie zabrakło wnikliwego rozpatrzenia problemów Zamku... Obaj wyżej wzmiankowani dyżurni antagoniści spotkanie przeżyli, co daje nadzieję na lepsze jutro, wiarę w ludzkość i nie tylko oraz zaowocowało szczerą (?) chęcią ponownego zobaczenia się w niedalekiej przyszłości...
>
Czerwiec zaowocował spotkaniem sympatyków Magoru. W podzamkowej posiadłości Ramireza (mniej hucznie, a bardziej ciepło zwanej "Czerwoną ruderą") spotkali się z gospodarzem i jego towarzyszką - Kingą vel Zając, Aeive wraz z Amat3urem. Udział w spotkaniu zaznaczyli również, wirtualnie, inni goście, między innymi Aquilon. Dzielnie też przeszkadzała w nim posiadłościowa maskotka bullterierka - Kluska. Pito, dyskutowano i nawet zasiądnięto do ogniska... Hmmm... Dość, że napiszę iż wszyscy przeżyli...
Lipiec... Tak mniej więcej środek miesiąca... Południe krainy... Odbyło się spotkanie części mieszkańców Zamku, które to zaszczycił, w końcu, nasz miłościwie panujący Vaticintor... Spotkaniu przewodniczyła szanowna Delira. Kronikarz, mimo szczerych chęci, niestety nie wziął w nim udziału... Zawirowania przyczynowo - skutkowe rzuciły go w kierunku innego niż spotkaniowe pasma górskiego... Z opowieści i wieści zasłyszanych z tej czy innej strony wynika jednak, że było supper !! Na tyle iż przeciągnięto atrakcje tego spotkania na prywatne włości radnej Deliry... Trza się więc ino zmobilizować i kontynułować dzieło integracji... Ku chwale Magoru !!
Świt 22 lipca... Łupiący ból głowy zwiastował początek nowego dnia kronikarza... Jako niepokojące i odbiegające od normy pojawiły się za to, pierwszy bodaj raz, objawy mdłości... Dziwne... Mocno zbolały wzrok przeczesywał przestrzeń świeżo odrestaurowanego stryszku w poszukiwaniu winowajcy. Z zaskoczeniem spoczął na znajomym kształcie gąsiorka z bardzo sasiedniej, bardzo zaprzyjaźnionej winiarni... Postępując według starej i sprawdzonej zasady, że klin - klinem wybijaj sięgnął po winowajcę. Z zaskoczeniem podjął w górę obiecujący cieżar naczynia... Albo stracił swą, ćwiczoną latami odporność, albo po pokoju powinno się poniewierać jeszcze rodzeństwo nadobnej ceramiki... A jednak nie... Samotny i to nie opróżniony nawet w połowie gąsiorek nie miał w pomieszczeniu żadnego towarzystwa. Z pewną satysfakcją zauważył, że pewna, dość niezależna, część mózgu zanotowała skrzętnie ten fakt wnosząc poprawki do listy przyszłych zakupów. Nieufnie powąchał zawartość. Węch, wyczulony świeżo rzuconym, nałogiem palenia tyoniu zanalizował bukiet... Hmm... Niby nic niezwykłego. Kronikarz ma wśród swoich wad też upartą upierdliwość w rozwiązywaniu zagadek. I to wydarzenie było taką zagadką ! Minuty poświęcone na głowienie się nad zagadkowym kacem dostarczyły mu pewnej intelektualnej pożywki i odciągnęły myśli od doczesności... Resztę skołatanych zmysłów uśmierzyła długa kąpiel w wypełnionej chłodną wodą balii i obfite śniadanie... W pamieci układał karcącą tyradę jaką wygłosi po wejści do ulubionego lokalu.
26 lipca. Na terenie podzamcza, w wynajmowanym, tanim pokoju znaleziono świeże zwłoki Nephandi. Z kronikarskiej ciekawości nie zadowoliłem się opisem osób trzecich i sam udałem się na miejsce zbrodni. Zbrodni, bowiem nikt, bez względu na rozmiar samobójczych intencji, nie wybrał by sobie śmierci w wyniku niemal kompletnego przepiłowania gardła. Poleciłem przeniesienie zwłok do przycmentarnej kaplicy, zaryglowałem drzwi i z pomocą zaufanej osoby starannie obmyłem ranę. Zbadaliśmy zwłoki. Jasna cholera, przydała by się profesionalna kostnica i stół do sekcji. Cóż ktoś to będzie musiał posprzątać... Tak jak strzeliłem na chybił trafił głowa została prawie odpiłowana wieloma cięciami noża... Albo czegoś podobnego... Nie mam aż takiej praktyki i mam nadzieję, że nie nabędę... A ofiara, znaczy się nasz kolega, eks-kolega, zgodził się na ten zabieg bez większych oporów ! Śladów krępowania brak, siniaków brak, za pazurkami, prócz tradycyjnego brudu nic ciekawego nie było... Wróciłem do feralnego pokoju. Pogrzebałem tu i ówdzie i wiedziałem tyle co przedtem. Lekko zirytowany zrzuciłem jakieś łachy z fotela i usiadłem z zadumą wpatrując się w teatralnie rozchlapane po ścianach litry krwi. No to nie przewiduję łatwego dochodzenia... Z lekką nadzieją powlokłem się do sąsiadów by odtworzyć ostatnie chwile denata. Kolegi. Eks-kolegi znaczy się chciałem powiedzieć...

27 lipca.Coś w tej sprawie nie dawało mi spokoju przez cały poprzedni wieczór. Jakiś szczegół, czy detal, którego obecność kolebała się po zakamarkach mózgu. Wcześnie rano wstałem i powlokłem się do feralnego mieszkania. Niebiosa zesłały mi spaczenie pobudek skoro świt i... dobrze. W ciemnej sieni przeskoczyłem (no, prawie)zalegającego pijaczka, a w mieszkaniu napotkałem gospodynię sprzątającą pokój na przyjęcie nowych gości. Lekceważącym ruchem ścierki pokazała mi gdzie się znajdują rzeczy Nephandi. Te bezwartościowe. Wszystkie wartościowe wyniosła już wczoraj i spieniężyła by pokryć, rzekome, zaległości w opłatach czynszowych. Choć w długi można uwierzyć, sam chyba troszkę zalegam. Dobrze, że kwatera gdzie nocuję (urocze poddasze z widokiem na skrzyżowanie głównych arterii) ma , jak sądzę, znaczny udział kapitału królewskiego i jakoś nikt mnie o czynsz nie molestował. Miłe, nieprawdaż ?
Rozgrzebałem zrzuconą na półpiętro stertę szmat, zbyt zużytych, by je zatwardziała dewota, na jaką wyceniłem gospodynię wykorystała nawet na ścierki. Fachowym okiem przyjrzałem się owalnym butelkom po wiadomych trunkach. Potrząsnąłem na próbę paroma z nich i zgodnie z przewidywaniami nic nie usłyszałem... Kontenplację śmietnika przerwało donośne wołanie gospodyni, która jakiemuś Franciszkowi wymyślała za zbyt opieszałe donoszenia wody do szorowania ścian... Nawoływania przeciągały się dobrą chwilę, a jedynym efektem były donośne przekleństwa zza zamkniętych drzwi pokojów położonych obok. Nie wiem czy dotarły one do sprawczyni zamieszania, czy tą poniosła własna złość, dość, że jak burza stanęła na szczycie schodów i utrzymując dobre tempo ruszyła w dół. Ratując życie uskoczyłem pod ścianę. Tajfun przemknął obok mnie i sądząc z odgłosów, przy pomocy czubka kamasza rozpoczął pacyfikację spoczywającego w sieni osobnika. Zaciekawiony owym przedstawieniem ostrożnie zszedłem na dół. Ostrożność nie była konieczna, nie trafiłem na zwyczajną sprzeczkę małżeńską, kiedy to wałki i tasaki, tudzież zestaw zabytkowej zastawy, gwałtownie zmienia swe położenie i stan przydatności, a li tylko na egzekucję. Ofiara leżała bezwładnie i w żaden sposób nie broniła sie przed atakami. To nasunęło mi pewną myśl. Co najmniej równie szybko jak gospodyni (ma się te zdolności...) przemieściłem się nad nieszczęśnika odpychając impetem ruchu szalejącą heroinę. Ta klapnęła pod ścianą na chudą dupę, co dało mi chwilę czasu na przyjrzenie się pijaczkowi. Nie był chwalebnym przykładem dla wyznawców Dionizosa. Zbyt zadbany, umyty... po prostu amator. Nie pasował do tego miejsca, a już zupełnie do stanu, w którym się znajdował... Moje uważne oględziny na tyle zaintrygowały gospodynię, że nie tylko nie podjęła walki, ale nawet zamknęła się i przeszkadzała. Chwilę...
- Czy on...? - spytała przerywając milczenie.
- Nie, tylko śpi... - powiedziałem i zaraz ugryzłem się w język, bo mogłem powiedzieć, że zapadł w śpiączkę przez nią, dogryźć jej i zapewnić facetowi milsze przebudzenie.
- Trzeba go przenieść.- skinęłem głową by wskazała gdzie.
- Tu panie.- ruszyła przodem otwierając solidne drzwi. Uśmiechnąłem się pod nosem... Jak to zmienia się zachowanie w stosunku do osób, po zastosowaniu banalnych czarów ze sfery ruchu... Wlewitowałem ciało poprzez czystą kuchnię do równie schludnej sypialni. Przelotnie zarejestrowałem uroczy ślubny obrazek zawieszony nad łożem i przedstawiający szczęśliwą młodą parę na sentymentalnym tle jeleni na rykowisku. Porównałem z osobami obecnymi, w ten czy inny sposób, w pokoju...
- Małżonek pija ??
- On ! Nigdy, niech by tylko spróbował...
Ciężko popatrzyłem na spoczyający na łożu upadek męskości, jeszcze ciężej na jego sprawczynię...
- Poślijcie po medyka, płukanie żołądka, czy coś takiego niech mu zaordynuje, zresztą sam oceni co i jak...
Gospodyni wybiegła z pokoju, a ja ułożyłem ciało tak by przez zzrządzenie losu gość nie zadławił się własnym językiem i wyszedłem z powrotem do przedsionka. Tam podniosłem z kamiennej podłogi niemal opróżnioną butelkę. Znajomy kształt, smak też jakby ... Choć głowę dałby sobie uciąć, że parę dni temu piłem taki sam trunek i pobudkę miałem ciężką, oj ciężką... Butelczyna pochodziła z mojej ulubionej winiarni, do której wybierałem się ostatnio z reklamacją w sprawie wina...
- Jasny gwint... - pomknąłem ulicami do swojego mieszkanka.
Wpadłem do środka i zaczałem uważnie przyglądać się zamkowi w drzwiach. Nic ciekawego nie znalazłem. Sukces odniosłem dopiero podczas studiowania framug dużego, "tarasowego" okna....
- Tssss... - syknąłem przez zacisniete zęby tak, że i Pupilka by się nie powstydziła (dla wyjaśnienia - Pupilka była moim zwierzątkiem domowym, na innym, ziemsko-warszawskim planie).
- Było blisko!
Framuga przy zamku była mocno rozdrapana, pokłuta i w ogóle zdewastowana. Wychodzi na to, że tylko moja przezorność w zabezpieczeniach i parę sprytnych sztuczek uratowała mnie przed podobnym do Nephandi losem...
Koniec września. Ataki nie powtórzyły się. Bardziej mnie to martwi niż cieszy. Każdy następny mógłby dać mi jakąś wskazówkę. No, chyba, że bym w jego wyniku szedł z tego padołu łez i rozpaczy. Śledztwo utknęło w martwym punkcie, a alchemika, który by zbadał znajdującą się w zarekwirowanej butelce mieszankę wina z czymś, na terenie zamku nie mamy. Stałem się uważniejszy i wstyd się przyznać ale przestałem bywać w ulubionej winiarni. Właściciele byli niepocieszeni,a ja zgodziłem się nie informować postronnych o moich podejrzeniach związanych z ich winami. Co nie oznacza, że przestałem ich oraz cały personel bacznie obserwować. Bez spodziewanych efektów...
Spokój zamkowej egzystencji przerwała, na początku grudnia, niespodziewana abdykacja króla. Abdykacja czasowa i związana z ważkimi obowiązkami. Żegnany żałobną ciszą władca opóścił królewstwo. Jego miejsce, jako regentka, zajęła Szanowna Radna Delira.
12 grudnia. Tuż przed zmrokiem na teren podzamcza wpadł posłaniec w znoszonej, podróżnej opończy. Rozejrzał się, rzucając uważne spojrzenia spod głęboko naciągniętego na głowę kaptura, uprzejmie lecz stanowczo zatrzymał najbliższego strażnika.
- Dobry człowieku, gnałem tu od tygodnia w arcyważnej misji. Konia straciłem w pożarze zajazdu dwa dni temu, ledwom życie cało wyniósł. Mam tu pismo do Szanownego Ramireza, Rycerza zamku Magor. Nie znam planu miasta, a i szybko wracać muszę. Zaklinam dostarcz to pismo na zamek, a jeśli tam go nie odnajdziesz, postaraj się by szybko do rąk własnych je dostał...
Światło wyłowiło z mroku kaptura zwoje bandaży...
- Do rąk własnych ? - spytał strażnik, ważąc w ręku ciężar otrzymanej sakiewki.
- Do rąk własnych -powtórzył nieznajomy - a na pewno jeszcze chojnie nagrodzony zostaniesz, a i wdzięczność Rycerza popłaca ...
Strażnik ukłonił się i odwrócił, by czym prędzej spełnić misję.
- A, od kogo mam...? - zaczął gdy ubiegł ze dwa kroki. Obrócił się, lecz nikogo za nim nie było...
W przeciągu dwu kwadransów pół zamku i obsługa większości zajazdów wiedziała, że Ramirez ma dostać wielce tajemnicze pismo...
13 grudnia. Ramirez skoro świt spakował się, wystosował parę uspakających pism do znajomych, tłumacząc pośpiech ważnymi sprawami i gwarantując szybki powrót wyjechał za bramę...
Przejechał może ze trzy mile. Gdy wieże Zamku zasłoniła puszcza zwolnił, zjechał z traktu i cisnął głęboko w krzaki ubłoconą opończę i porwane bandaże. Obejrzał się i trwał tak chwilę w zadumie... Skinął głową niewidocznym mieszkańcom Magoru i odjechał w tak zwaną siną dal. Do pełnego efektu brakowało tylko krwistego zachodu słońca, ale tu, jak na złość, wstawał późny, grudniowy poranek...

Człapiący koń, drgnął spłoszony bliskim trzaśnięciem gałęzi. Dosłownie jardy przed nim, z pomiedzy oszronionych choinek na trakt wybiegł odyniec. Groźnie stanął w prześwicie, lecz jakiś niepokój kazał mu poderwać się ponownie do ucieczki. Jeździec schował, mało przydatny w walce z dzikiem miecz i wytężając wzrok w szarówce wsłuchiwał się w odgłosy dalekiej zawieruchy. W tym samym czasie koń strzygł uszami i podejrzliwym spojrzeniem obrzucał, poszarpany pazurami świerczek leżący tuż pod jego kopytami. Wokół panowała przysłowiowa wczesnowieczorna, zimowa cisza... Człap- Cicha noc, święta... - zanucił spostrzegawczo jeżdziec. I uśmiechnął się na wspomnienie ostatniej wigilii...
- Ale cicho. Nie? - powiedział głos z boku. Koń ponownie podskoczył, a tuż, tuż zmaterializował się solidnie okutany w futro wędrowiec.
- No, cicho. Witaj Ramirez... - odezwał się jeździec.
- Witaj Królu - odpowiedział wędrowiec.
- Coś tam demoluje lasy...
- Może turyści ?
- Eee... , chyba nie.
Wolno ruszyli w dalszą drogę. Jeden konno, drugi lewitując parę cali nad śniegiem. Przez chwilę milczeli...
- To jak Królu ? Wracamy ?
- Wracamy... - odpowiedział Vatt.
Zapadł podniosły i jakiś taki, świąteczny nastrój. By złagodzić tą pompatyczną chwilę, Ramirez z skrywanym uśmiechem dorzucił:
- Masz pozdrowienia. Od Konserw...
Wymienili porozumiewawcze uśmiechy.
- Ale nie napisałeś o tym w kronikach ? - spytał Vatt.
- Nie skądże... - o dziwo prawdziwie, śmiejąc się, odpowiedział Ramirez...

Zawarte tu prace moża wykorzystywać tylko za wyraźną zgodą autorów | Magor 1999-2018 | Idea, gfx & code: Vaticinator | Twoje IP: 3.14.85.213