Przepraszam, że w zeszłym tygodniu nie zaprezentowałem kolejnej odsłony naszej kroniki. Dziś postaram się to wynagrodzić dłuższym fragmentem. Zapraszam:
- A by to pokręciło ! - zatrzymał się i strzepnął pluchę z kołnierza kożucha. Przez zasnuwające niebo ciężkie, szare chmury krótki zimowy dzień kończył się wyjątkowo wcześnie.
- Nie dojdę do nocy... Cheba, że by tak jakoś na skuśkę...
Podrapał się po zarośniętym podbródku i wytężył wzrok.
- Jakby tak bez te górki...A jakby nie, to i tak tam lepiej przenocować, niż się patolić na te chude drzewka...
Jak powiedział tak i uczynił. Teren przyjazny do wędrówki i nawet śnieg nie taki głęboki...Czego przyczynę zaraz poznał, gdy wpadł po pas w lodowatą wodę. Śnieg widać, gdy suchy z koryta rzeczki zwiewało, a jak namókł to i cienko pozostał.
-Zamarznę, jak mi bogowie mili, zamarznę...
Prognozy się widać nie spełniły, bo nie uszedł wiele kroków, gdy narzekając pod nosem - wciąż żywy - dotarł na łagodnie wznoszący się kamienisty grunt. Tu otrzepał kapotę i wyżął nogawice.
-Ruszać się, ino ruszać...
Przed nim wznosił się ciąg pagórków o poszarpanych wierzchołkach. Górował wśród nich jeden, który jak pamiętał z podań z dzieciństwa, starsi nazywali Kerm lub bardziej swojsko Gardziel Złego. Wznosił się jak wielkie przewrócone wiadro, na z grubsza nizinnym terenie i rzeczywiście był czarny (kerm = czarny). Miejsce dobre do obrony, na osadę warowną czy coś takiego. Pod warunkiem, że chciałoby się komuś dygać z wodą na przeszło tysiąc łokci pod mocno stromą górę. Tysiąc, a może i więcej - pomyślał autor.
- Tia...-potwierdził dociekania autora Warny - ...a może i tysiąc dwieście...
Pozdrawiam i zapraszam do kolejnej odsłony w przyszły piątek.
Vaticinator
KOMENTARZE:
Brak komentarzy