autor pracy:
Silfour


data zamieszczenia: lata temu
inne prace autora:
    Nie masz jeszcze swojego konta? Zarejestruj się. Po pierwsze
    podaj swój nick:
    Wróc do menu: opowiadanie

    Short Stories
    Pewnego ranka, pięknego sobotniego ranka, otworzyłem oczy. Leżałem wygodnie, w szerokim, dwuosobowym łóżku. Patrzyłem przez chwile w sufit, próbując zwyciężyć swe własne lenistwo - zaczął się kolejny piękny dzień i z każda sekundą rosła pokusa spędzenia go w łóżku, po prostu na nic nie robieniu. Robiłem tak już tyle razu. I mogłem tak robić. W pewnym momencie przez me beztroskie, radosne rozmyślenia przebił się głos. Do mych uszu dobiegł cichutki, melodyjny śpiew: "Miałam ci ja pieczeń...". Nie, tego dnia nie można przeleżeć. A już na pewno nie samemu. Wstałem, założyłem moje ulubione spodnie od garnituru i białą koszulę. Poluźniłem krawat i rozpiąłem ostatni guzik koszuli. Podszedłem do dużego, ozdobnego lustra, stojącego naprzeciwko łóżka i przeczesałem się grzebieniem. Zawsze nosiłem grzebień w kieszeni. Od dzieciństwa. Spojrzałem jak wyglądam i zachwycony swym szarmanckim wdziękiem zdecydowałem, że mogę już wyjść. Gdy otworzyłem drzwi, z kuchni usłyszałem słowa wymawiane delikatnym głosikiem, należącym do kobiety moich marzeń. "Z pierwszego tłoczenia oleju nie miałam..." - słowa rozbrzmiewały wypełniając cały dom. Radosny, wyćwiczony od lat głos wyrwał się z mej młodzieńczej piersi, a wszelkie próby jego powstrzymania spełzły na niczym: "Ojej, babo, ojej, miej ty w głowie olej!" zaśpiewałem, zbliżając się do schodów. Ma czysta, bosa lewa stopa stanęła na miękkim dywanie, kierując mnie wraz ze swą współpracowniczką (stopą prawą) ku schodom na parter. Pierwszy stopień pokonany, ma ręka kierowała się ku ręcznie wykonanej, rzeźbionej balustradzie. I w tym momencie stało się coś strasznego: ma prawa stopa, podczas próby lądowania na drugim stopniu natrafiła na niezidentyfikowany obiekt leżąco-mobilny. Gdy tylko nieopacznie przeniosłem na nią ciężar swego umięśnionego ciała, obiekt wykorzystał swą ruchliwość i przemieścił się do przodu, obracając w pył wszelkie złudzenia o mej stabilności. Poczułem nagłe uderzenie o powierzchnię schodów i mój policzek wybuchł ciepłem. Znalazłem się na dole schodów, z poobijaną, krwawiącą twarzą. I zorientowałem się, kim i gdzie tak na prawdę jestem. Me brudne, pomarszczone ręce pomogły mi wstać i starły z mych ust resztki wymiocin. Poprawiłem starą czapkę z daszkiem, którą niegdyś udało mi się zdobyć na śmietnisku w północnej części Pragi i spojrzałem w brudną szybę, służącą za lustro. Moim oczom po raz kolejny ukazał się zaniedbany staruszek. Odwróciłem się, podniosłem plastikową butelkę po piwie Colt 45 (niecałe 3,6 zł. za litr, dzięki czemu ten szlachetny trunek trafił do mego codziennego jadłospisu, jako najlepsze i jednocześnie jedyne danie). To ta niepozorna butelka była powodem mego powrotu do smutnej rzeczywistości. Niestety była pusta, więc zmuszony do znalezienia innego leku na nieznośny ból głowy i pragnienie, udałem się z powrotem na piętro squatu. Może, jeśli uda mi się zasnąć, gdy obudzę się ludzie będą bardziej przyjaźni i ofiarują jakieś drobne... W końcu za coś trzeba żyć...


    KOMENTARZE:

    Tylda (~) oznacza podpis osoby niezarejestrowanej.


    2005-06-04 14:08    IP: brak danych


    Opowiadanie bardzo krótkie i nudne. Nie panujesz w ogóle nad swoim językiem, cała akcja opowiadania przebiega mozolnie. Nie twórz kolejnego, popraw to!
    3/10

    --
    ~Coyote


    DODAJ KOMENTARZ

    Pola oznaczone gwiazdką są obowiązkowe

    Podaj swoje imię*:
    Podaj swój adres email:
    Zapisz słownie cyfrę 8*:



    Zawarte tu prace moża wykorzystywać tylko za wyraźną zgodą autorów | Magor 1999-2018 | Idea, gfx & code: Vaticinator | Twoje IP: 54.158.138.161