Nie masz jeszcze swojego konta? Zarejestruj się. Po pierwsze
podaj swój nick:
Wróc do menu: opowiadanie

Zapach Zimy
Siedziała przy oknie wychodzącym na dziedziniec. Obserwowała, jak służba pakuje na wozy bagaże Księcia. Zajmowali się tym od śniadania, powoli zbliżała się pora obiadu, a oni jeszcze nie skończyli. Krzątali się przy wozach jak małe mrówki- pracowite i zupełnie nieczułe na krwawiące serce, które z każdą kolejną skrzynią zapakowaną na wozy coraz bardziej pękało. A z oczu płynęło coraz więcej łez.
-Pani. - usłyszała za sobą cichy, aksamitny głos. Zastygła bez ruchu.- Jesteśmy już gotowi. - podszedł do niej powoli, nie wydając żadnego dźwięku. - Myślę, że lepiej będzie... - Położył jej dłonie na ramionach i pochylił się jej do ucha. Jego głos był dla niej jak balsam na zbolałe serce, choć odrobinę koił okropny ból. - ...jeśli nie wyjdziesz na dziedziniec się pożegnać z Denanem. Wolałbym, żebyście oboje nie cierpieli bardziej, niż to konieczne. - Zdało jej się, że w Jego głosie usłyszała troskę. Ujęła delikatnie Jego dłonie, cały czas leżące na jej ramionach. Jedną z nich podniosła do twarzy, ucałowała delikatnie i pogłaskała swój mokry od łez policzek. Nande uklęknął za krzesłem na którym siedziała i objął ją ramieniem, gdy drugą dłonią cały czas głaskał jej stroskaną twarz.
-Moja Piękna... - Przycisnął usta do jej ucha i szeptał, a Jego głos drżał i wibrował od emocji - ...wiesz, że tak musi być. Wiesz, że musi podjąć nauki. Przecież zdajesz sobie z tego sprawę. ? Nefer wybuchła płaczem, a On przytulił ją jeszcze mocniej i szeptał jeszcze szybciej. - Tak będzie najlepiej. I dla niego i dla ciebie, moja Piękna. Gdyby pojechał gdzieś indziej, zostałby na całe lata całkowicie odcięty od świata i bogowie tylko wiedzą, na co byłby narażony. Wiesz, że go nie skrzywdzę. Wiesz, że przy mnie nic mu nie grozi. I jestem jedyną osobą, która może go tyle nauczyć. ? Jego głos był mocny i zadziwiająco opanowany, można było w nim dosłyszeć jedynie słabe echa potężnych uczuć, jakie musiały targać Jego duszą w tej chwili. - Nikt nie może dać mu więcej, moja Piękna, nikt nie może dać twojemu synowi więcej, niż jego ojciec. ? Nefer zaczęła znowu osuwać się na krawędź rozpaczy. Sama nie wiedziała, czy bardziej dlatego, że jej mały synek właśnie ją opuszczał, czy dlatego że wraz z nim odjeżdżał Mężczyzna, którego ukochała całym sercem. Być może to wyczuł, bo zamilknął i zaczął bardzo głęboko i bardzo powoli oddychać. Po chwili znowu się odezwał, a Jego głos był jeszcze spokojniejszy, jakby próbował ukoić jej ból.
- Jesteście dla mnie najważniejsi, Denan i ty, moja Piękna. - westchnął ciężko. - Dlatego serce mi pęka, gdy widzę, jak mały przeżywa wyjazd i gdy patrzę na twoje cierpienie. Gdybym tylko mógł, zabrałbym was oboje. Ale nie mogę. Musisz nadal pełnić swoją funkcję, musisz z uśmiechem trwać przy boku swego męża - przerwał na chwilę i dodał znacznie weselej - I nadal wpływać na sytuację państwową, tak jak robiłaś to do tej pory. - Od barwy Jego głosu mimowolnie się uśmiechnęła. - Doskonale sobie poradzisz, jako władczyni.- Jego słowa zupełnie ją zaskoczyły. Wyrwała się z jego ramion i odwróciła w Jego stronę, wbijając swoje stalowe oczy w Jego - nieludzko błękitne.
Roześmiał się widząc bezbrzeżnie zdziwiony wyraz jej twarzy. - Tak, moja śliczna, malutka Nefer. Dni króla są policzone. Przed jego śmiercią musisz doprowadzić do ustanowienia ciebie regentką do czasu ukończenia nauki Denana. Lud cię kocha, dwór uwielbia, mąż ci ufa. Poradzisz sobie - Jego oczy były pełne otuchy.
Z gościńca dobiegły nawoływania. To służba skończyła pakować bagaże. Oboje odwrócili się w stronę okna, znowu bardzo poważni. Nande niezwykle delikatnie ujął jej twarz w dłonie i odwrócił w swoją stronę. Wierzchem dłoni otarł łzy, które znów płynęły po jej policzkach. Z powagą rzekł - Nadchodzi zima, moja Piękna. Dzięki tobie będziemy mogli ją przetrwać. - patrzył jeszcze przez chwilę w jej oczy, po czym złożył na jej ustach namiętny pocałunek. Szybko wstał i wyszedł z komnaty.
Po chwili Nefer wstała i podeszła do okna. Wyjrzała na dziedziniec.
-Spójrz na mnie.- szeptała, przytulając się do szyby.- Jestem tutaj... tutaj, Kochanie. W oknie.- stała w swej komnacie i wpatrywała się w malutką postać swego synka, który tyle metrów niżej wsiadał właśnie do powozu. Zamarło w niej serce, gdy zatrzymał się na stopniu i odwrócił w stronę zamku. Pomachał swoją małą rączką... ale nie do niej. Na dziedziniec właśnie wyszedł Nande. Spazm szlochu wstrząsnął ciałem Nefer. Dwaj najważniejsi w jej życiu mężczyźni mieli ją właśnie opuścić. Jej serce omal nie pękło z żalu, gdy Denan zniknął w powozie. Nande również miał już do niego wsiąść, ale odwrócił się jeszcze na ułamek chwili i spojrzał prosto na nią. Uniósł dłoń w pożegnalnym geście i posłał jej uśmiech. Nawet z takiej odległości dostrzegła błysk Jego błękitnych oczu. Gdy zniknął we wnętrzu powozu, płacząc osunęła się na podłogę.

Służba stała na dziedzińcu i obserwowała, jak wozy powoli odjeżdżają. W sercach wielu z nich panował smutek. Przez dwanaście lat zdążyli pokochać Księcia. Zamek bez niego stanie się pusty.
-Królowej pewnie dusza krwawi... ? mruknął ktoś, wpatrując się w niknące na horyzoncie w chmurze kurzu wozy.- Będzie nam cię brakowało, maleńki...- szepnął jeszcze i powoli, noga za nogą, powlókł się do zamku.
Gdy kurz na horyzoncie opadł, z nieba spadł pierwszy płatek śniegu.


Zima zdobywała panowanie nad światem z nieubłaganą stanowczością. Szybko schowała świat pod grubą, wciąż rosnącą warstwą śniegu. Znikły wszystkie ślady po niedawnej jesieni, tak bardzo obfitej w kolory i zapachy.
Teraz pozostała jedynie zimna biel i ostra woń mrozu. I trzeszczenie śniegu pod podeszwami grubych, ciepłych butów.
Nefer źle znosiła rozłąkę z synem. Denan zawsze z nią był, niemal od początku jej pobytu w królestwie Vensclawa. Jego istnienie dawało jej siłę, by przetrwać wszystkie przeciwności, a jego bliskość była dla niej powodem uśmiechu i radości. Do niedawna był jej jedynym sensem. Dzięki niemu i dla niego chciała budzić się rano i stawiać czoła kolejnemu dniu.
Jednak w dzień, w którym wkraczał w dorosłość, do jej życia powrócił Nande. Znowu wtargnął do jej duszy z namiętną gwałtownością, z jaką ją posiadł. Od tamtego wieczoru nie przestawała o nim myśleć. Jej serce wreszcie, po tylu latach, biło dla Niego.
Teraz została sama. Ale oni kiedyś wrócą. Obaj. Już na zawsze.

Z nieba nie znikały ciężkie, ołowiane chmury, wiszące nieustannie tuż nad horyzontem, niczym zapowiedź zagłady. Wciąż wysyłały na ziemię zwiastuny nieszczęścia- płatki śniegu. Przełęcze stały się nieprzejezdne wiele miesięcy wcześniej, tuż po wyjeździe Denana, gdy żywioł zimy rozpoczął podbój świata. Teraz ruch został zamrożony także na drogach krajowych. Dosłownie. Temperatura powietrza spadła tak bardzo, że oddech zamarzał jeszcze zanim wydostał się z płuc. Wiele ludzi pożegnało się z życiem w heroicznych próbach przedostania się do sąsiednich miast- albo z powodu wyziębienia, albo zasypania śniegiem, który nieustannie spływał z nieba. Mieszkańcy coraz rzadziej opuszczali swoje domostwa w obawie przed możliwymi konsekwencjami.
Stosunkowo lepiej wyglądała sytuacja w stolicy. Tutaj większość ludzi zgromadziła się w zamku, gdzie łatwiej było się ogrzać i zapewnić wyżywienie oraz pomoc medyczną.
Ludzie dziękowali bogom za obfite plony, które zapełniły ich spiżarnie. Jednak racje żywieniowe stawały się coraz mniejsze- choćby największe zapasy w końcu się wyczerpują, a nadzieja że opady śniegu ustaną w przeciągu najbliższych tygodni była nikła. Tę, że zima się kiedyś skończy, ludzie już dawno porzucili.


- Biedna ta nasza królowa...- odezwała się starsza kobieta, zamiatając kuchenną podłogę.- Odkąd panicz wyjechał, miejsca sobie znaleźć nie może. I jeszcze te śniegi przyszły, jakby mało trosk w jej dobrym sercu było...- przerwała zamiatanie, jedną ręką wsparła się na miotle, a drugą odgarnęła włosy ze spoconego czoła. Pokręciła głową i wykrzywiła smutno usta.- Biedna, stara się jak może, w głowę zachodzi, jakby tu pomóc nam, zwykłym ludziom.
- Ale pomysły dobre ma.- odpowiedziała jej druga, wcale nie młodsza, schylając się po kosz z warzywami.- Zebranie wszystkich w tym wielkim zamczysku dobrym pomysłem było. I ogrzać się łatwiej i wyżywić.
- Ale jak długo jeszcze jadła starczy? Spiżarnie pełne po obfitych plonach, teraz od zimna zamarznięte, po domach zapasy jeszcze są, ale przecież się skończą wreszcie... Co wtedy? W śnieżne zawieje nie puścisz chłopa na polowanie, bo nie wróci i żałoba tylko będzie..
- Jeszcze zwierzęta żyją, z zagród chłopskich do królewskich stajni przez naszą dobrą panią przeniesione.
- Ale jak długo?
- Nic się nie bój. Królowa coś wymyśli. Zemrzeć nam nie da.
- Dajcie jej, Jasna Soel i Blada Laen, długi i spokojny żywot.
- I szczęście jej dajcie.
- I coby jej synek szybko wrócił, nim jej całkiem serce pęknie...
- Co tu się dzieje?- zakrzyknął gniewnie gruby dozorca, wpadając niczym burza do kuchni.- Znowu lamentujecie, zamiast pracować? Obiad podawać trzeba niedługo, a on nawet nie zaczęty! Do roboty!



Było jeszcze słychać w oddali turkot kół Twojego odjeżdżającego powozu, gdy z nieba zaczął padać śnieg. Jakby świat udawał się na spoczynek, by czekać na Twój powrót. Jakby świat umierał wraz z Twym odejściem ode mnie.
Jeszcze większy chłód zagościł w moim sercu, które zostało całkiem samo.
Ja zostałam sama w tym wielkim, lodowatym zamczysku, skutym z zewnątrz lodem zimy i braku Twojej miłości. I choć wokół mnie kłębią się setki istnień, żyjących po to, by mi służyć, ja jestem bardziej samotna niż kiedykolwiek, teraz, gdy Ciebie nie ma przy mnie.
Zima spowiła cały kraj grubą pierzyną śnieżnego puchu i zmraża nasze serca swym lodowatym pięknem. W powietrzu ledwie można wyczuć nikłe ślady po zapach nieodległej jesieni. Jednak są one coraz słabsze. Coraz bardziej ustępują pola ostrej woni dymu z palenisk i pustce mrozu.
Udało mi się wczoraj wymknąć na długi spacer. Zapuściłam się głęboko w zamkowy park, w nadziei, że znajdę tam ciszę i prawdziwą, kojącą samotność. Błąkałam się tak wśród drzew i wsłuchiwałam się w ledwie słyszalny śpiew Natury, każdą cząstką swojego jestestwa chłonąc błogi spokój. Żadne zwierzę nie przecięło mej ścieżki, żaden ptak nie wkradł się szumem swych skrzydeł w odwieczną pieśń drzew. Towarzyszył mi tylko chrzęst śniegu miażdżonego podeszwami moich butów i szelest sukien. I ten obezwładniający zapach, dla opisania którego tak trudno znaleźć mi słowa.
Gdy tak powoli szłam, przed oczyma mojej wyobraźni rozkwitały coraz to kolejne obrazy. Czy to pod wpływem owego zapachu, czy też z samej zadumy wynikające, albo może wywołane tęsknotą do Ciebie... nie wiem. Ale nie mogłam się z nich otrząsnąć jeszcze długo po powrocie do zamku.
To co zobaczyłam najpierw, tak bardzo przypominało otaczający mnie świat, że w pierwszej chwili nie zorientowałam się, iż zaczęłam śnić na jawie. Zobaczyłam czarne, całkiem nagie drzewa, zatopione w białej, puszystej powłoce śniegu tak głęboko, że wystawały same ich korony. Cały czas przechadzałam się między porwanymi smolistymi wyspami na oceanie bieli, jakby sama była zjawą. Nagle obraz się rozmył, rozmazał. Oto zaczął padać śnieg tak gęsty, że przesłonił świat grubą kurtyną. Długo trwałam w tej nieprzenikalnej bieli, jakbym była uwięziona poza czasem. Jakby ktoś wyrwał mnie ze świata i postawił obok, w miejscu bez kierunków, bez materii i bez ducha. Jedyne co istniało, to przejmujący brak zapachów i biel.
Czy długo tak trwałam, czy chwilę tylko, nie potrafię powiedzieć. Czułam jednak, jakby cała wieczność minęła odkąd śnieg zaczął padać. W sercu moim trzepotać zaczęły lęk i trwoga przed zgubą, które z wolna przerodziły się w rozpacz i ponurą pewność, że nie ma na tym świecie nic, co mogłoby nas uchronić. Ale wtem do nozdrzy moich raptem dotarł cień woni tak delikatnej i ulotnej, że głośniejsza myśl mogłaby ją spłoszyć. Woń ta przywodziła na myśl upalne dni lata, rozżarzoną do białości Soel i bezchmurne błękitne niebo. I nagle w oddali, na nieskazitelnie białym horyzoncie zaczęły pojawiać się nieśmiałe barwne plamy, które wkrótce przerodziły się w rozłożyste kobierce fioletowych letnich kwiatów. Twoich kwiatów.
Wierzę, że wraz z Tobą do mojego stęsknionego serca powróci ciepło i radość lata.
Przesyłam Ci całą miłość tego świata,
Mama




- Woda zgromadzona w beczkach zaczyna się psuć. Trzeba będzie ją zastąpić świeżą.- powiedziała Nefer, wygodnie rozpierając się w fotelu w sali obrad. Tej nocy, podobnie jak podczas wielu poprzednich, nie zmrużyła oka, co teraz boleśnie i dotkliwie odczuwała. Wraz z królewskimi doradcami próbowali ocalić miasto od klęski spowodowanej zimą. Byli pozostawieni sami sobie, pozbawieni mądrości króla, który ostatnimi czasy niedomagał.
- Ale jak, pani?- zapytał jeden z nich, ale ona nawet nie miała siły odszukać go wzrokiem.- Rzeki zamarzły. Wyrokiem śmierci byłoby wysłanie kogokolwiek w śnieżyce do ich rozkuwania.
- Jak...- powtórzyła, błądząc myślami daleko poza murami zamku i przygryzając mimowolnie paznokieć.- Jak...- nagle ją olśniło.- Przecież mamy jej mnóstwo dookoła!- niemal krzyknęła, gwałtownie prostując się w fotelu, wbrew protestom zmęczonych mięśni. Powiodła oczyma po zdziwionych i nic nie rozumiejących doradcach.- A śnieg, panowie?- powiedziała, rozbawiona wyrazami ich twarzy i prostotą rozwiązania tak kluczowego problemu.- Wyjrzyjcie przez okna. Jest go mnóstwo i cały czas przybywa. Jest czysty, ponieważ miasto przeniosło się w obręb murów zamku. Wystarczy wyjść za samą bramę i zebrać go odpowiednio dużo. Wewnątrz zamku sam się roztopi, dostarczając nam słodkiej wody pitnej.- znów rozejrzała się po doradcach, próbując wyczytać w ich twarzach aprobatę lub jej brak. Mężczyźni siedzieli osłupieli. Chyba żaden z nich nie spodziewał się czegoś takiego.
- Poślę ludzi z wiadrami, niech zaczną znosić śnieg do roztopienia.- odezwał się po chwili jeden z nich, najstarszy.- Twe rozwiązanie jest bardzo proste i wydaje się być dobre.- zawahał się- Mam nadzieję, że okaże się w swych konsekwencjach tak owocne, jak twoje poprzednie pomysły, pani.
- Również żywię taką nadzieję.- odpowiedziała poważnie, wstając z fotela.- Pozwól, że udam się razem z tobą i wydam kobietom polecenia co do wykorzystania starej wody. Skoro znaleźliśmy źródło świeżej, możemy przestać oszczędzać każdą kroplę i zatroszczyć się wreszcie o higienę. Ostatnie, czego nam w tej chwili potrzeba, to zaraza... musimy zadbać o czystość całej ludności przebywającej w murach i pomieszczeń, zwłaszcza sanitarnych.
- Jak zawsze, pani, zdumiewasz słusznością swych uwag.- rzekł na jej słowa najstarszy doradca. Czy to złudzenie, czy w jego głosie dosłyszała ironiczną nutę?- Stanie się wedle twej woli.- dodał po chwili, skłaniając się w pas.- A teraz prowadź. Trzeba czym prędzej wprowadzić twe rozkazy w życie.


Laen była ogromna. Wisiała tuż nad horyzontem, zaglądając bladym blaskiem w okna zamku. Nefer siedziała na łóżku, czerwonymi od płaczu oczyma wpatrując się srebrny dysk na czarnym, bezchmurnym niebie. Płakała z wdzięczności. Rankiem chmury rozstąpiły się całkowicie, ukazując Soel na swej domenie czystego błękitu.


Gdy o świcie zobaczyła czerwony dysk Soel leniwie wznoszący się nad horyzont, wstąpiła w nią nowa siła. Zerwała służbę na równe nogi i zarządziła prace w mieście- udrażnianie głównych ulic i wywożenie śniegu poza mury miejskie, rekonesans w najbliższej okolicy... chciała poznać ogrom zniszczeń dokonanych przez trwające prawie pięć miesięcy opady śniegu.
Wszystkich prac doglądała sama, jak zawsze chcąc być blisko tego, co się dzieje. W wielu pomagała. Widok Niebieskich Sióstr napełnił ją ogromną dozą energii, którą musiała jakoś spożytkować. Wreszcie mogła zaczerpnąć świeżego powietrza, co było miłą odmianą po ponad kwartale spędzonym w zatłoczonych komnatach zamku. Poza tym nie mogła siedzieć bezczynnie, gdy jej lud ciężko pracował.
Do swoich komnat wróciła już po zmroku, pół żywa ze zmęczenia, ale szczęśliwa. Opadła na fotel zupełnie bez siły i powoli zaczęła zbierać się w sobie, by wstać, rozebrać się i przygotować się do snu. Ale miała na sobie tak dużo grubych warstw sukien, które miały chronić ją przed mrozem...
Wtem drzwi rozwarły się z hukiem i wpadła jej służka.
- Pani!- wykrzyknęła, a w jej głosie Nefer dosłyszała niepokojącą nutę.- Pani, całe popołudnie cię szukamy!- krzyczała, nie mogąc złapać oddechu.
Nefer natychmiast się poderwała, podbiegła do dziewczyny i chwyciła ją za ramiona.
- Opanuj się. ?powiedziała spokojnie, lekko potrząsając dziewczyną.- Co się stało?- w jej głowie zaczęły pojawiać się najczarniejsze wizje. Czy przyszła jakaś wiadomość o Denanie? Czy coś mu się stało? A może Nande? Ale On da sobie radę ze wszystkim... a jeśli..?
- Król...- dziewczyna wzięła wreszcie głęboki oddech, ale nadal aż drżała z emocji.- Po południu stało się z nim coś złego... Powinnaś się do niego czym prędzej udać, pani. Może cię potrzebować...- oczy służki zabłyszczały od powstrzymywanych łez. Było aż tak źle?

Następną rzeczą, jaką zapamiętała, był jej mąż leżący bez ruchu w swoim łożu, blady jak ściana. Opadła na kolana przy nim, ujęła jego chłodną dłoń i przycisnęła ją do swojego policzka, nie próbując już powstrzymać płaczu.
- Moja młodziutka Nefer...- usłyszała jego słaby głos, będący ledwie cieniem szeptu. Wstała z podłogi, usiadła przy nim i pochyliła się do jego twarzy, by nie uronić ani słowa. Łzy spadały z jej oczu prosto na policzek króla.- Nie płacz, moje dziecko. Nie płacz, kochana...- ścisnął lekko jej palce, a na jego twarzy pojawiło się widmo uśmiechu.- Jestem już stary, mój czas musiał w końcu nadejść...- słowa przerwał mu ostry charkot wydobywający się prosto z jego płuc.- Nasz nadworny medyk potrafił czynić cuda, wiesz o tym? Wydłużył moje nędzne życie o te kilka miesięcy.- spróbował się roześmiać, ale znowu przerwał mu kaszel. Ciałem Nefer wstrząsnął spazm płaczu. Mogła czuć wstręt do tego starego mężczyzny, gdy jej dotykał, mogła go przeklinać w myślach za to, że nieświadomie oddalał ją od jej ukochanego, mogła mieć do niego mnóstwo pretensji, ale na Boginie, to był jej mąż. Spędziła przy jego boku blisko trzynaście lat swojego życia. Był integralną częścią jej świata. Był jej mężem. Był jej...- Jesteś młodziutka, moje dziecko.- Słaby, dobrotliwy uśmiech wykrzywił jego usta.- Znajdziesz nowego męża. Nowego ojca dla Denana.- Nefer potrząsnęła gwałtownie głową. Chciała wykrzyczeć, że Denan ma i jeszcze długo będzie miał swojego ojca u boku, ale powstrzymała się. Ten człowiek umierał. Niech odejdzie ze świadomością, że spłodził wspaniałego następcę. Vensclaw najwyraźniej zrozumiał jej gest jako oznakę protestu.- Denan jest jeszcze dzieckiem. Miną lata, nim ukończy nauki i będzie mógł objąć władzę. Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie.- jego głos stał się bardzo chłodny i rzeczowy. Nefer uniosła oczy na twarz męża, nagle bardzo skupioną.- Nie chcę, żeby do tego czasu korona wpadła w szpony sępów, którzy obrócą królestwo w ruinę, zanim Denan będzie mógł zasiąść na tronie. Rozumiesz mnie?- Zapytał rozpaczliwie, wpatrując się w nią intensywnie. Nagle puścił jej dłoń i złapał mocno za ramię, podnosząc się przy tym z poduszek.- Po mojej śmierci obejmiesz moje obowiązki. Będziesz dbała o królestwo, by moja spuścizna dla mojego jedynego dziecka pozostała nienaruszona, by kwitła, rozumiesz?- Dyszał, trzymając się jej ramienia, a ona ledwo utrzymywała jego ciężar. Gwałtownie przytaknęła, w nadziei, że ją puści i przestanie zadawać jej ból.- W testamencie ustanawiam cię zwierzchnikiem królestwa. Będziesz miała wszystkie moje prawa i obowiązki. Nie zawiedź mnie. Nie zawiedź naszego syna. Naszego sy...- Nagle całe powietrze z jego płuc uleciało i opadł bezwładnie na poduszki. Jego dłoń powoli zsunęła się z ramienia Nefer.
A ona sama nadal siedziała, zastygła w bezruchu, wpatrując się pustymi oczyma w ciało swego męża. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że łzy spływają po jej policzkach całymi strumieniami, a w komnacie gromadzi się coraz więcej ludzi. Medyk, obecny w komnacie cały czas, również w momencie, gdy król Vensclaw wydawał swe ostatnie tchnienie, poszedł powiadomić najbliższe otoczenie władcy. Wieść zaczęła rozchodzić się wśród poddanych, którzy przychodzili złożyć swojemu panu ostatni hołd.


Pogrzeb odbył się trzy dni później.
Przez te trzy dni Nefer nie wstawała od królewskiego łóżka, pełniąc ostatnią wartę przy zwłokach króla Vensclawa Miłosiernego, jak go między sobą zaczęli nazywać poddani.
Uroczystość była cicha i spokojna. Na prośbę Nefer nie było żadnych trąb, organów, lutni, ani chóru. Była za to pełna powagi i szacunku cisza, w której król został wniesiony do świątyni Niebieskich Sióstr na marach przybranych czarnym aksamitem. Nieśli go jego najbliżsi i najbardziej zaufani doradcy, a tuż za nimi postępowała królowa, ubrana w proste czarne szaty i spowita długim woalem. Była spokojna, mogło by się zdawać, że nieobecna duchem, ale towarzyszyła swemu mężowi w tej ostatniej podróży całą sobą.
Jego ciało złożono w krypcie świątynnej, w marmurowym sarkofagu i, tak jak wszystkich wcześniejszych władców, uroczyście skremowano. Nefer, jako jedyna poza doradcami i kapłanami, była obecna przy zamykaniu grobowca z prochami króla. Przez kolejną dobę czuwała na zimnej kamiennej posadzce, śpiewając cicho pieśni za zmarłych.
Miała nadzieję, że Boginie wysłuchają jej próśb i pozwolą energii Vensclawa na całkowity powrót bo Niebieskich Sióstr.

Z katakumb wyszła następnego popołudnia. W pierwszej chwili musiała przesłonić przywykłe do mroku oczy dłonią, gdy oślepił ją jasny blask Soel, stojącej wysoko na niebie. Po chwili mogła już patrzeć normalnie i wtedy ujrzała tłum stojący przed nią na przyświątynnym placu. Wszyscy wpatrywali się w nią, uśmiechając się z radością nie przystającą do żałoby po umiłowanym władcy. Wtem ciżba rozstąpiła się, przepuszczając głównego doradcę jej męża. Mężczyzna podszedł do niej niepewnie i uklęknął przed nią.
- Pani.- zaczął cicho, zdławionym głosem.- Zgodnie z ostatnią wolą zmarłego króla przychodzę do ciebie błagać cię o przejęcie jego obowiązków do czasu, aż książę Denan będzie mógł to uczynić...
Nefer w pierwszej chwili myślała, że się przesłyszała. Powiodła spłoszonym, nierozumiejącym wzrokiem po zgromadzonych ludziach, szukając w nich jakiejś wskazówki. Po chwili opuściła wzrok na klęczącego przed nią mężczyznę.
- Wstań, Inekesie.- poleciła mu.- Wyjaśnij mi teraz, z czym przychodzisz.
- Król w swym testamencie zostawił rozporządzenie, zgodnie z którym jesteś, pani, jego następcą. Następczynią.- poprawił się od razu i spojrzał na nią nieco spłoszony. Nefer nawet nie zwróciła uwagi na to potknięcie, zbyt zajęta próbą zrozumienia jego słów. Miała objąć władzę?- Królewski medyk był świadkiem, gdy król, umierając, powtórzył swą wolę. Czy zgadzasz się, pani, ją wypełnić?
Na jego słowa uniosła wzrok i spojrzała prosto w jego oczy. Dostrzegła w nich niemą prośbę, niemal błaganie, ale także lęk, bo któż widział kobietę na tronie? Historia nie znała takich przypadków. Zwróciła się w stronę tłumu zajmującego plac- na ich twarzach malowało się oczekiwanie i nadzieja. Ten widok nieco ją ocucił i powoli zaczęła wracać do siebie. Jej myśli zaczęły biec szybciej.
Nande, wyjeżdżając, powiedział jej, że dni Vensclawa się kończą, wiedział więc o jego chorobie. Kazał jej wówczas doprowadzić do ustanowienia jej regentką. Nie podjęła żadnych świadomych kroków w tym kierunku, zbyt pochłonięta ratowaniem swych ludzi przed kataklizmem zimy. Ale najwyraźniej Los nad nią czuwał. A może w słowach Nande kryła się jakaś delikatna sugestia, która pokierowała jej działaniami tak, że mimowolnie doprowadziła do obecnej sytuacji? Cokolwiek się wydarzyło, jedno było pewne- nie może odrzucić tej okazji. Vensclaw, umierając, kazał jej dbać o swoje dziedzictwo, by Denan mógł objąć władzę nad kwitnącym królestwem, przypomniała sobie. Niech tak będzie.
Spojrzała jeszcze raz na Inekesa, potem na swoich poddanych i spokojnym, ale pewnym głosem powiedziała:
- Wola mojego króla jest najważniejsza. Niech więc tak będzie.



- Tak okropnie za tobą tęsknię, Kochany...- szeptała Nefer, idąc do swoich komnat.- Tak koszmarnie mi Cię brak... mojego synka też, ale wiem, że jest bezpieczny z Tobą, Najdroższy... tak bardzo potrzebuję Twojej rady, jakiejś wskazówki... Nie wiem, co mam dalej robić. Nande.- wypowiedziała głośno Jego imię dopiero gdy zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie plecami.-Najdroższy, co mam dalej zrobić z królestwem? Jak sobie poradzę?- rozpłakała się i osunęła się na podłogę.- Nie poradzę sobie sama... nie poradzę sobie bez Ciebie...
- Poradzisz sobie.- usłyszała nagle w głębi swego umysłu znajomy głos.- Musisz być silna, tak jak mi obiecałaś, gdy wyjeżdżaliśmy. Nie możesz się poddawać.
- Nie dam rady.- rozpłakała się na dobre.- Korona to zbyt duży ciężar, nie udźwignę go. Do tego jeszcze ta zima..
- Ziarno zostało zasiane i teraz już kiełkuje. Dałaś początek nowemu życiu, które teraz przywróci życie światu. Musisz tylko zadbać o to, by miał kim rządzić, gdy wróci. Lud musi go pamiętać i myśleć o nim z miłością. Muszą go kochać tak, jak kochają ciebie, moja piękna. Potrafisz to zrobić.
- Ale jak, Nande?- zapytała głośno, ale nie usłyszała odpowiedzi.- Jak?- krzyknęła w pustkę i zagubiona w swoich pytaniach bez odpowiedzi zaczęła walić zaciśniętymi pięściami o podłogę.




Usłyszała powolne, nierównomierne kapanie. Podeszła do okna i ujrzała, jak sople zwisające z gzymsu powoli ustępują przed wolą Jasnej Soel. Duże, przejrzyste krople zbierały się na końcach lodu i w końcu odrywały się i spadały na parapet, na którym tworzyły się coraz większe kałuże.
Otworzyła okno i poczuła delikatny, rozkosznie ciepły powiew wiatru. Wychyliła się i rozejrzała dookoła. Ku swojemu zaskoczeniu ujrzała marne pozostałości po śnieżnych zaspach, niezliczone kałuże i całe połacie grząskiego błota.
- Co się dzieje?- pomyślała bezbrzeżnie zdziwiona. Przecież jeszcze wczoraj na zewnątrz było lodowato i cały świat przykryty był grubą warstwą zmrożonego śniegu...
Zniknął gdzieś zniewalający zapach zimy i wszechobecny mróz. Złota Soel przyjemnie grzała policzki, w które już nie szczypało zimno. Nefer miała wrażenie, że znalazła się nagle w zupełnie innym świecie.
Nagle opanowało ją przemożne pragnienie, by sprawdzić, jak wygląda magiczna polanka Denana.
-Atteo.- zawołała swoją służkę, jednak nie usłyszała żadnego odzewu.- At!- nadal nic.
Wtedy dotarło do niej, że dookoła nie było ani śladu jakiejkolwiek ludzkiej obecności. Mimo Soel stojącej wysoko na nieboskłonie i sprzyjającej pogody, nikt nie chodził po ulicach. W zamku też było absolutnie cicho- żadnych kroków, nawoływań, ani śladu zwyczajowego gwaru.
Nefer zmuszona była ubrać się sama, co nie przyszło jej łatwo. Jej strój był niedbały, ale nie zwracała na to uwagi. Myślała tylko o tym, by jak najszybciej znaleźć się w ulubionym miejscu swego syna.
Zamek był upiornie cichy. Zazwyczaj po drodze do któregokolwiek wyjścia, spotykała połowę mieszkańców, teraz na jej drodze nie stanął nikt.
Miasto nie zrobiło na Nefer tak piorunującego wrażenia, jako że przez ostatnie pięć miesięcy nikt w nim mieszkał. Ale i tak było bardzo przygnębiające.
Podróż przez park była trudna i wyczerpująca- śnieg, który zbierał się przez całą długą zimę, stopniał i tutaj, zamieniając równe alejki w grząskie bagna. Nim Nefer przeszła połowę trasy, już niemal całkiem opadła sił. Do tego była cała umorusana. Nagle zatrzymała się, grzęznąc po kostki w zimnym błocie. ?Ty idiotko,? przeklinała się w myślach, z trudem łapiąc oddech, ?Ty skończona idiotko. Nigdy tam nie dotrzesz. Nie uda ci się już też wrócić do zamku. Padniesz tu z wyczerpania i nikomu nie przyjdzie nawet do głowy, żeby cię tu szukać. I po co to wszystko? Tylko po to, żeby zobaczyć wśród drzew dziurę ziejącą błotem?.
Wymyślanie samej sobie i snucie czarnych wizji swojej przyzłości tak ją zajęło, że nawet nie zauważyła, kiedy przeszła większość drogi do polanki.
Przystanęła nagle bardzo zaskoczona, gdy do jej nozdrzy doleciała delikatna, kwietna woń. Zdziwiona rozejrzała się dookoła i dopiero teraz uzmysłowiła sobie, jak daleko dotarła. To dodało jej sił. Ruszyła przed siebie prawie biegiem, zasypując się w myślach pytaniami: czy to możliwe, żeby kwiaty na polance przetrwały tak długą i ciężką zimę, czy może to jej zmęczone mrozem i brakiem doznań zmysły ją mamiły? Jak to się stało, że polanka nie zniknęła pod grubą warstwą śniegu, jak reszta świata? Czy można to wykorzystać, by ocalić resztę zamarzniętego królestwa?
Wtem stanęła w wyrwie w drzewach i widok, który ukazał się jej oczom, zaparł jej dech w piersiach. Polanka wyglądała prawie tak samo jak wtedy, gdy Denan pokazał ją Nefer, cała tonęła w morzu fioletowych petunii, które rozpylały w powietrzu zniewalającą, niezwykle słodką woń. Od tej, którą Nefer miała w pamięci różniła się tylko jednym szczegółem: na samym jej środku stał kamienny ołtarz. Serce Królowej przeszyła strzała pierwotnego strachu. Ołtarz wyglądał, jakby był przeznaczony do składania krwawych ofiar. Podejrzenia te potwierdzały żłobienia po jego bokach, pełne zakrzepłej krwi.


Zbudziła się zlana zimnym potem. Komnatę wypełniało szare światło poranka. Zerwała się z łóżka i pobiegła do okna. Nie mogła nic dostrzec poprzez oszronioną szybę. Szarpnęła za klamkę raz i drugi, jednak przymarznięta framuga nie chciałą puścić. Szybko ruszyła do pokoju Attei, w nadziei, że jej okna będą w lepszym stanie. Wystraszona hałasem służka wyszła jej na powitanie.
- Pani?- zagadnęła niepewnie.- Czy coś się stało?
-Muszę zobaczyć, jak jest na zewnątrz...
-Pani?- dziewczyna jeszcze nigdy nie widziała Królowej w takim stanie. Włosy w nieładzie, rozchełstana koszula nocna i jej oczy... czaił się w nich strach... a może obłęd? Z pewnością nic dobrego.
-Muszę sprawdzić, czy śnieg stopniał.- w głosie Nefer czaiła się coraz większa niecierpliwość.
-Dlaczego miał stopnieć, pani?- Attea nie mogła tego pojąć.- Przecież mróz dalej trzyma. Od wczoraj nic się nie zmieniło.
-Jesteś pewna?- Królowa spojrzała na służkę z niedowierzaniem.
-Tak, pani. Wiem to też od kobiet z kuchni, które przyniosły rano śniadanie. Podobno jest jeszcze zimniej niż wczoraj.
-Ale jak to możliwe?- Nefer odwróciła się od Attei i oparła o framugę drzwi.- Jak to się mogło stać..?
-Pani?- służka podeszła do swojej Królowej, ujęła ją delikatnie pod ramię i zaprowadziła do swojego łóżka. Posadziła ją delikatnie i okryła wełnianym szalem, który leżał na pierzynie. W komnatach panował przenikliwy chłód, a Królowa zdawała się tego nie zauważać, odziana jedynie w cienką koszulę.- To był tylko zły sen, Pani.- przemówiła po chwili łagodnym, kojącym głosem, niczym do dziecka.- To tylko sen. Nie trzeba się bać.
Nefer spojrzała na Atteę, w wyraźnym skupieniu wsłuchując się w jej słowa, jakby próbowała zrozumieć bardzo trudną lekcję. Po chwili jej oczy rozbłysły zrozumieniem.
-To tylko zły sen, pani...- powtórzyła służka.
-Nie, moja droga...- zaprotestowała Nefer, powoli dobierając słowa.- To nie zły sen. To odpowiedź na moje modlitwy i wskazówka, jak zakończyć zimę.


KOMENTARZE:

Tylda (~) oznacza podpis osoby niezarejestrowanej.


2010-06-10 11:22    IP: 91.150.197.78


Jeeej... końcówka mnie rozłożyła na łopatki. Totalne zaskoczenie. Piękne, długie, wciągające i niezwykle orzeźwiające, gdy za oknem króluje Soel i 40 stopni piekła ;)
--
~Astral


DODAJ KOMENTARZ

Pola oznaczone gwiazdką są obowiązkowe

Podaj swoje imię*:
Podaj swój adres email:
Zapisz słownie cyfrę 6*:



Zawarte tu prace moża wykorzystywać tylko za wyraźną zgodą autorów | Magor 1999-2018 | Idea, gfx & code: Vaticinator | Twoje IP: 18.207.126.53